Są takie chwile, gdy kompletnie tracisz nadzieję. Nic cię nie obchodzi, odtrącasz otaczających cię ludzi. Wszystko wytrąca cię z równowagi, nie potrafisz odnaleźć swojego miejsca. Chcesz być sam. Dopada cię chandra i zamykasz się w ciemnym pokoju, czekając aż wszystko minie, aż burza w twojej głowie ucichnie. I wtedy, siedząc w tym małym pokoiku wyciszasz się zupełnie, rozmyślasz i płaczesz. Masz wiele powodów do płaczu. Może więcej tych smutnych, a może szczęśliwych. To już zależy od twojej natury, czy kroczysz drogą pesymistów, czy optymistów. Jednak użalasz się nad sobą, o tak. Lubisz cierpieć jak Werter, ale dobrze wiesz jak kończy twój ulubiony bohater. Tak naprawdę potrzebujesz wielkiego kopa w zacne cztery litery, by się otrząsnąć i poczuć, że życie toczy się dalej. W głębi serca nie chcesz być jak bohater tragedii. Zbaczasz czasem z ścieżki, potykasz się, gubisz, szukając drogowskazów, które ujawniają się dopiero po żmudnej wędrówce. I upadasz. Tracisz siłę, jednak znów przypominasz sobie, że wiele razy tak było. Jesteś starszy, bardziej doświadczony, ale pomimo to ponownie upadasz. Czy nie powinno być na odwrót? Dlaczego wciąż się to dzieje? Dlaczego nie uczysz się na własnych błędach? A co, jeśli pewnego dnia nie będziesz w stanie się podnieść?